Trondheim - w drodze na Lofoty

Suszące się na słońcu, wietrze i deszczu dorsze, strzeliste szczyty wyrastające wprost z oceanu, białe noce oraz surowy klimat. To są właśnie Lofoty, czyli archipelag wysp znajdujący się w północnej Norwegii. W czerwcu tego roku wraz Mariuszem korzystając z promocji kolei norweskich, tanich biletów Wizzaira oraz długiego weekendu podczas Bożego Ciała odwiedziliśmy ten piękny rejon.

Lofoty

Dryń, dryń... telefon, dzwoni Mariusz - Ty, Panie a w łeb chcesz?... Od tego się zaczęło...

Pewnego majowego wieczoru na fly4free pojawiła się oferta odwiedzenia Lofotów za śmiesznie małą, jak na tą destynację cenę. Nie zastanawiając się długo napisałem na facebooku, czy ktoś byłby chętny się przejechać i zobaczyć to niesamowite miejsce. Oczywiście, dostało mi się od Mariusza, że oferuję się na jakiś grupach, zamiast do niego dzwonić. Szybka gadka z kolegą i kupiliśmy bilety.

Zaledwie tydzień przed sesją, ale raz się żyje :).

Do Norwegii!

W sobotę wieczorem wylecieliśmy airbusem a320 z lotniska im. Lecha Wałęsy w Gdańsku. Lot do Trondheim (środkowa Norwegia) miał trwać ok. 2 godzin i odbywać się w miłej atmosferze ( nie licząc walki o miejsca przy oknie, jak to zwykle w wizzairze bywa ). Niestety, dwóch polaczków cebulaczków,  stwierdziło, że po co ma być to kolejny nudny lot, wypadało by odwalić jakąś wieś.  I się pobili. Tak ot, po prostu, ponoć poszło o to, że jeden zabrał drugiemu telefon. Oczywiście, byli pod wpływem %, jak się później dowiedziałem byli to koledzy... Obsługa węgierskich linii lotniczych nie dawała sobie z delikwentami rady, prawie skończyło się międzylądowaniem. Korzystając z głośników pilot powiadomił pasażerów o zaistniałej sytuacji oraz możliwości międzylądowania, poprosił również, jeśli na pokładzie jest ktoś pracujący w policji lub innych służbach siłowych o pomoc w zapanowaniu nad sytuacją. Łysy, napakowany pan podniósł sie z siedzenia, podszedł do tyłu i od razu zrobiło się spokojnie :). Międzylądowania nie było, ale na lotnisku w Trondheim czekała policja, która zawinęła delikwentów, zanim ktokolwiek zdążył opuścić pokład. Znając norweskie ceny, to drogo ich ten wybryk kosztował. Ale, wracając do właściwej wycieczki...

Do Trondheim przylecieliśmy po 21, przywitało nas piękne słońce, któremu daleko było jeszcze do zachodu. Trochę dalej na północy trwała już biała noc. Aby uniknąć płacenia 120 NOK (podziel przez 2 i otrzymasz kwotę w zł) za autobus do centrum, udaliśmy się na autobana aby łapać stopa.

Zdjęcie robione ok 22:30 :) 

Oczywiście, zamiast iść kulturalną drogą, to musieliśmy powłóczyć się po krzokach, kilka razy drogę zgubić, ale w końcu udało się wyjść na ekspresówkę. Po ok pół godziny łapania (dość długo, ale była 22 - 23 :D ) zatrzymał się samochód dostawczy, zapakowaliśmy się do środka i heja w drogę. Nasz kierowca, Knut, był Ukraińcem, który od 30 lat mieszkał w Norwegii. 

-A macie gdzie spać ?

-Mamy namiot, damy sobie radę ;)

-Co będziecie w namiocie spać, prześpicie się u mnie.

Tak też się stało, spaliśmy na zapleczu sklepu sportowego :). Wgl, dostaliśmy ofertę pracy, ale niestety nie tym razem, sesja zając, spier... szybko ucieknie.

 

Następnego dnia z rana zostawiliśmy ciężkie plecaki u naszego gospodarza i ruszyliśmy zwiedzać Trondheim. 

Pan w typowym dla norwegów stroju ludowym. 

 Zobaczyliśmy największą świątynię w Skandynawii. Katedra Nidarosdomen została wybudowana w 1152 r. Trzeba przyznać, że robi ogromne wrażenie... Budynek, który przetrwał setki lat, nie to co dziś... Budują bloki, które po 50 latach do niczego się nie nadają. Wątpię, żeby wieżowce w Dubaju wytrzymają prawie 900 lat, jak ta katedra...

Katedra Nidarosdomen, z bliska robi większe wrażenie ;)

Jako, że jesteśmy z Polski i tradycję narodową trzeba zachować, poszliśmy do informacji turystycznej i wzięliśmy chyba wszystkie możliwe darmowe ulotki, broszury, książki itp. itd. W końcu, trzeba mieć co czytać w pociągu :).

Korzystając z w miarę ładnej pogody zobaczyliśmy również fort, który miał ochraniać miasto przed nieproszonymi gośćmi. Kiedyś nawet Szwedom dość mocno się oberwało gdy próbowali przejąć kontrolę nad miastem. Muzeum jest warte zobaczenia, bardzo ładnie wprowadza w klimat wojny między Norwegią a Szwecją, a przede wszystkim, jest za darmo :).

Budynek fortu  

Ponieważ była niedziela, poszliśmy również na katolicką mszę po polsku, co w Norwegii jest nie lada rarytasem (75% norwegów to luteranie, a frekwencja w świątyni to zaledwie 10% - dane od cioci Wikipedii).

Trondheim

Ok 17 zadzwoniłem do Knuta, który po chwili przywiózł do centrum nasze plecaki. Polecam autostop, można spotkać wspaniałych i bardzo pomocnych ludzi!

Ruszyliśmy uliczkami Trondheim w stronę dworca kolei norweskich, gdzie wieczorem odjeżdżał nasz pociąg do Bodø. W pewnym momencie Mariusz zatrzymał się, popatrzył na szyld restauracji, wyciągnął niewielki papier z kieszeni i uśmiechnął się promiennie "Dominik, idziemy na kawę?". Rano przechodząc przez most (bdw Norki zamontowały sobie na nim licznik ludzi, którzy przechodzą danego dnia) dostaliśmy od ładnej Norweżki (Nie, to nie była imigrantka, zbyt aryjskie rysy twarzy itp. itd.) darmowe kupony na kawę. Przez przypadek trafiliśmy na restaurację, gdzie te kupony były honorowane. Bez problemu dostaliśmy po kawusi i zrelaksowaliśmy się w luksusowym wnętrzu.

Na zdrowie!

Na dworcu spotkaliśmy piątkę rodaków, którzy jak my skorzystali z z oferty fly4free aby zobaczyć Lofoty.

Bardzo spodobała nam się  makieta z pociągami, która była na dworcu, znaleźliśmy nawet na niej autostopowicza!

Stopowocz na makiecie, czyli coś w tym jest :) 

Ponieważ do odjazdu pociągu mieliśmy jeszcze sporo czasu poszliśmy nad fiord. Było zimno, w dodatku po chwili zaczął padać deszcz, ale kolory, które później zobaczyliśmy wynagrodziły wszystko...

Magia barw nad fiordem

Pociąg przyjechał punktualnie, zwinęliśmy swoje manatki i żegnając się z Trondheim udaliśmy się poszukać naszych miejsc.

Ostatnie spojrzenie na miasto i na północ!

W pociągu było czysto, ładnie, każdy podróżny otrzymał kocyk, dmuchaną poduszkę, stopery do uszu, oraz maskę na oczy (trzeba pamiętać, że w czerwcu nocą panuje tam co najwyżej szarówka). Zupełnie inny standard, gdy by porównać z naszymi kolejami... Prawie całą  9-cio godzinną drogę do Bodø przespałem, więc za wiele z tej podróży nie opowiem. 

 

W Bodø mieliśmy ok godziny aby z dworca przejść na miejsce gdzie wypływał prom do Moskenes (Lofoty). Po drodze udał mi się kupić gaz do kuchenki, co w niedzielę w jednym z największych miast w Norwegii było niewykonalne. Wszystkie sklepy poza stacjami benzynowymi były zamknięte na głucho.

Prom przypłynął, kupiliśmy bilety i rozsiedliśmy się wygodnie przed wielką przednią szybą. Pogoda nie rozpieszczała, ale Lofoty, były coraz bliżej...

Wielki prom (3 pokłady na samochody) płynął 3 godziny, w końcu zobaczyliśmy to, o czym piszą w gazetach, na stronach internetowych itp. itd. Czy było warto? O tym w następnym poście...

c.d.n.

Mogą zainteresować Cię również:
comments powered by Disqus